Minęła pierwsza edycja regionalnej selekcji do grupy ratowniczo-poszukiwawczej. Na starcie pojawiło się 22 osoby. Wszyscy uśmiechnięci i weseli. Chociaż domyślałem się co nas czeka starałem się tego nie dopuszczać do siebie. W końcu dzień wcześniej szykowałem drągi do transportu.
Przekrój ludzi był ogromny od 14 lat do 37, oraz różnej płci.
7:00 zaczęło się. Prowadzący Łysy, przywitał nas, pokrótce powiedział co nas czeka i mieliśmy 15 minut na to żeby opróżnić plecaki i przywiązać beczki do kołków.
Jak się później okazało opróżnianie nie miało większego sensu gdyż plecaki i tak zostały w LOKu.
7:20 wymarsz. Beczki na plecy i przed siebie. Od tego momentu zrozumiałem że czas zabawy i uśmiechu dobiegł końca. Przed nami ciężka praca i dużo wysiłku.
Wraz z 3 innymi uczestnikami stanąłem przy skrzyni pełnej czegoś, i po wielkim wysiłku udało nam się ją podnieść.
Pierwsze problemy od samego początku nie dałem sobie rady z takim ciężarek moje barki nie chciały unieść tej wagi. Miałem tylko nadzieje, że to jakiś żart i dystans do pokonania będzie nie wielki a później będziemy dźwigać tylko sprzęt.
Kierowaliśmy się na stadion miejski. Kilkadziesiąt metrów przed stadionem zauważyłem znajome autko i kamień z serca. Pomyślałem sobie, że beczki i skrzynie zostaną od na s zabrane i teraz będzie długi ale lekki spacer. Myliłem się w końcu to selekcja a nie jaka popierdółka. Minęliśmy stadion i poszliśmy dalej. Szedłem z nadzieją, że przy kolejnym punkcie mimo wszystko ciężar który niesiemy zostanie nam odebrany. Przecież to nie możliwe żebyśmy to nieśli do samego końca nikt nie wytrzyma. Oczywiście moje przypuszczenia się nie sprawdziły. Ciężkie chwile dopadały każdego, maszerowaliśmy przed siebie, z ciężkimi "plecakami". Po pierwszych 3 kilometrach nastąpiło załamanie 4 uczestników chciało zrezygnować. Po rozmowie z Łysym postanowili jeszcze trochę iść. Po 5 kilometrach ta sama grupa nie wytrzymała i zrezygnowali. Została nas już 18-stka. Nie cały kilometr dalej odpadała kolejna uczestniczka. Wycięczenie organizmu i brak wody dawały o sobie znać. Doskwierał nam ból, zmęczenie i największych dla mnie męk brak płynów.
Nie znając celu naszej podróży i nie świadomi tego co nas czeka szliśmy i szliśmy wciąż przed siebie. Po 8 godzinach marszu dotarliśmy do wodopoju, podoborsko rybackie było dla nas zbawieniem. Możliwość zwilżenia ust przełknięcia chociaż trochę wody to prawie jak kolejny cud świata. Wtedy byłem w stanie pić i pić. Jak na największym kacu jaki można sobie wyobrazić. Chwile radość i szczęścia nie trwały długo po 15 minutach kolejny marsz, następne kilometry do pokonania. na 15 kilometrze odpadła kolejna grupa uczestników tym razem już 8 osób nie było wstanie kontynuować przygody.
W drugiej części gdy zostało już tylko 10 osób czekały nas kolejne wyzwania. Mimo tego, że pozostała nam już jedna beczka i prawdę mówiąc nie było wcale ciężka to marsz z nią po tylu kilometrach był udręką.
Pierwsza z niespodzianek nadchodziła bardzo szybko. Aż przyszedł czas zmierzyć się z przeszkodą. Bagno - mokro, brudno, śmierdzi. Ale teraz to już wstyd odpaść. Po całym dni mordęki dać sobie spokój nie nie.
30 minut brodzenia w niewiadomo czym. Po około 2 km następne z wyzwań tzw. linówka. Przeciągnięcie się nad Parsętą i powrót rzeką, tutaj także zimno i rwący nurt rzeki sprawiał wiele kłopotów.
Na szczęście ot była ostatni z przygód tego dnia.
I nadszedł najmilszy moment, wręczenie pamiątkowych odznaczeń oraz zakończenie I edycji rajdu psycho-fizycznego.
Pozostanie w najmocniejszej 10 tej edycji wynagrodziło mi wszystkie udręki oraz bóle. Żeby stanąć przed Łysym i usłyszeć gratuluje. Warto, naprawdę warto.
Oprócz tego po raz kolejny przekonałem się, że nie do końca wykorzystuje i nie jestem świadomy jak dużo mogę znieść. Wiele bolesnych oraz ciężkich chwil oddziaływających na mnie w tym samym momencie nie jest wstanie mnie zniszczyć.
Jasne nie jestem cyborgiem wszystko ma swój kres. I co ważne to nie siła fizyczna pozwoliła dotrzeć do celu. To chęć, zawziętość oraz walka z samym sobą wzbudziła takie pokłady energii i możliwości ciężkiej pracy.
Można się spytać , po co tak się katować ? w tym nie ma przyjemności ?
Faktycznie jest to prawdą. W dobie dzisiejszych dóbr jakie przyniosła nam cywilizacja jest to swego rodzaju absurdem.
Ale satysfakcja ze znalezienia się w wąskim gronie kończących jakieś cele plus udowodnienie sobie i umiejętność radzenia sobie i przezwyciężania swoich słabości jest czymś czego nie jest w stanie zastąpić ci żadnej najwygodniejszy fotel na świecie
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz