Dzisiaj trochę mniej smutnego wątku. Tak to prawda mam również dobre chwile w moim życiu. Śmie twierdzić że jest ich nawet więcej niż tych mniej przyjemnych.
Wracając do zeszłego tygodnia to nic nadzwyczajnego się nie wydarzyło oprócz moje wyjazdu do szkoły.
Wyjazd jak wyjazd, szkoła jak szkoła - czyli patologia. Chociaż wolę to niżeli siedzenie od rana do wieczora, ale czy później ktoś taki jak ja może być wychowawcą-pedagogiem. Czy szkoła naprawdę daje nam wiedzę i umiejętność kształtowania drugiego człowieka. Śmiało z pełną odpowiedzialnością i premedytacją twierdze że .................................. stanowczo NIE !!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!
Nie uważam się za człowieka wspaniałego i kogoś kto jest w stanie naprostować wszystkich. Ale teraz będę mniej skromny, mam w swojej przeszłości i mam nadzieje że dzięki moim działaniom młodzież z która współpracowałem i tymi co teraz działam chociaż po części pomogę im wybrać tą odpowiednią ścieżkę życia.
Ale nie o to chodziło w tym poście.
Zapewne wszyscy a jak nie wszyscy to większość jak w obecnym świecie przydatne są telefony komórkowe. Wczoraj po raz kolejny mogłem się o tym przekonać. Nie wymagało to wielkiego nakładu pracy. Wysłanych kilka smsów pozwoliło na to abyśmy po raz kolejny się zebrać w sporą grupę i wspólnie w niedzielny poranek powędrować po naszym lokalnych lasach. Jak to bywa w terenie przygód było co nie miara. Na szczęście miały one miejsce już w drodze powrotnej.
Po dotarciu do punktu docelowego tego dnia było to elektrownia w Rościnie, i chwili odpoczynku obraliśmy drogę powrotną w dół Parsęty. Osobiście wydawało mi się, że droga nie będzie trudna (mając na uwadze jeszcze małe doświadczenie grupy wolałem aby nie było wielu przeszkód).
Jedna przeprawa przez lód, zaraz kolejna, tu jakiś strumyk generalnie żadnych trudności.
No i stało się, nie chcąc aby młodsza część grupy przedostawało się przez już cienki lód postanowiłem znaleźdź obejście i jak się zapewne domyślacie znalazłem, ale się po pas w jakiejś śmierdzącej mazi podobnej do bagna. W tym momencie nie było mi wesoło jak czułem miękki grunt pod nogami, który wciąż mi się zapadał pod nogami. Na szczęście szybka reakcja reszty członków ekipy pozwoliła mi się wydostać z opresji,
I tak prawdę mówiąc na tym zakończyło się nasze wędrowanie po lesie. I resztę trasy do naszego miasta pokonywaliśmy wałem. Sam marsz nie było utrapieniem. Najgorsze w tym wszystkim był zimny przeszywający wiatr i mokre spodnie po pas.
Nasz wypad mimo przygód zakończyli wszyscy z uśmiechem na twarzy. Nawet ja brudny i śmierdzący wiedziałem że lament i użalanie się nad sobą nie wiele zmieni a uśmiech na mej twarzy nie dawał powodów do zmartwień o mnie moim kompanom.
I tak minęła weekendowa niedziela.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz